Normalnie omijam takie klify szerokim łukiem, mając w pamięci ostrzeżenia o osuwającym się piasku i wszystkie historie, które potem opisując w gazetach. Tym razem jednak nie mogłam się powstrzymać i coś wręcz pchało mnie w kierunku zbocza. Intuicja mnie nie myliła. Na oblewanym przez morze kamieniu coś siedziało i kuliło się z zimna, zupełnie jakby przed chwilą wynurzyło się z morza.

- Pies? - pomyślałam. Ale jak on tam się dostał? Przecież ze szczytu było dobre dwadzieścia metrów!

Rozejrzałam się nerwowo w poszukiwaniu jakiego ratunku, ale wokół nie było żywej duszy. Nic dziwnego, o tej porze wszyscy jeszcze śpią lub co najwyżej leniwie człapią do kuchni w kapciach po poranną kawę. 

Musiałam sobie radzić sama. Tymczasem zwierzę dzielnie walczyło z falami, nie dając się zmyć z kamienia kolejnym atakującym go morskim bałwanom. 

- Super - pomyślałam, jeszcze trochę i zwierzak się utopi. 

Wolno, trzymając się zwisających wzdłuż  skał łańcuchów, zeszłam na dół skarpy i powoli wyciągnęłam rękę w kierunku trzęsącego się psa. Na szczęście miał obrożę i to ułatwiło mi  szybkie złapanie go za szyję. Oboje rozdygotani i mokrzy ruszyliśmy na górę. 

Niewiele pamiętam z tamtego wyjazdu do Manfredonii, tylko huk fal, dygot nóg i euforię mokrej sierści, gdy w końcu wydostaliśmy się na drogę główną prowadząca do Mantui. 

Zwierzę z morza

10 czerwca 2020

Zatrzymane w kadrze

Znajdź mnie

Podpowiedź:

Możesz usunąć tę informację włączając Pakiet Premium

Ta strona została stworzona za darmo w WebWave.
Ty też możesz stworzyć swoją darmową stronę www bez kodowania.